
Tak, Nusia to cykor jakich mało. Zwłaszcza wśród dzieci rzadko się tacy zdarzają. Jest przeostrożna i przezorna. Z wyprzedzeniem potrafi wymienić zagrożenia czyhające w każdej sytuacji. Czy można coś z tym zrobić? Przeczytajcie w recenzji wydanej przez Zakamarki książki „Nusia i wilki”, którą napisała i zilustrowała Pija Lundenbaum.
Czy to normalne, że dziecko jest aż tak przewidujące? „Nie wejdzie na daszek, bo spadnie”. No to jeszcze ujdzie, bo w miarę oczywiste. Ale „nie pogłaszcze psa, bo może ma w łapie kolec i może ugryźć”? Albo „nie skoczy, bo możecie zahaczy o skarpę i obetrze kolano”? Jak dla mnie brzmi to jak „Nie kop Pana, bo się spocisz…”. Takie zbyt dorosłe, zapobiegliwe. Może nawet wynikające tylko i wyłącznie z tego, żeby nie mieć kłopotów, żeby się nie trzeba było za bardzo zajmować dzieckiem. Żeby się nie ubrudziło, nie skaleczyło, siedziało cicho i w ogóle zachowywało jak dorosły. Tylko co to wtedy za dziecko?
Taka jest Nusia. Pytanie, czy to jej rodzice nie chcą mieć problemów czy może wprost przeciwnie. Może są helikopterowymi rodzicami? Ciągle trwają nad Nusią jak helikoptery ratunkowe, gotowe w każdej chwili pomóc i zrobić wszystko za swoje dziecko. Wyręczyć ich w każdej czynności. Podjąć za nie decyzję. Wziąć na siebie odpowiedzialność. Doprowadzić do tego, że samo nie będzie w stanie podjąć działania.
Helikopterowi czy nadopiekuńczy inaczej – żaden z modeli nie jest dobry. Warto się czasem nad sobą zastanowić. A Nusia jest dobrym przykładem na to, do czego obie postawy rodziców mogą prowadzić.
Jest jeszcze trzecia postawa. Są dorośli, którzy sami się wszystkiego boja, panikują z byle powodu, a proste czynności życiowe dla jednych oczywiste, dla nich są trudne niczym wyprawa do dżungli amazońskiej. Decyzje w ich wykonaniu są procesem, który aż boli obserwujących. Założyć dziecku lekką kurtkę czy może cieplejszą? Sprawdzają pogodę na trzech kanałach, dzwonią do mamy/cioci/koleżanki albo zabierają na każde wyjście torbę zapasowych ubrań, które nigdy się nie przydają. a wystarczyłoby po prostu na chłodno pomyśleć i podjąć decyzję. Czasem błędną, ale jakąś.
Czy takich rodziców ma Nusia? Nie wiadomo, ale wiadomo, że Nusia przez swoją bojącą postawę jest dość wyalienowana w przedszkolu. Na wycieczce do lasu jedynym odpowiednio bezpiecznym zajęciem dla niej jest zbieranie liści. Inne dzieci mają z tej wycieczki dużo większą frajdę.
A Nusię tak bardzo pochłaniają liście, że nie zauważa, że grupa już poszła w inne miejsce. Dziewczynka zostaje sama w lesie. I tu jest miejsce na rewizję swoich przekonań i poglądów…
Nusia, o dziwo, zachowuje zimną krew i zaczyna szukać drogi powrotnej. Niestety zanurza się tylko głębiej w las. I wtedy spotyka watahę wilków.
Brzmi strasznie? Nie ma powodów do obaw, nikt nikogo nie pożre. To nie Czerwony Kapturek. Nusia płynnie wchodzi z wilkami w interakcję. Można powiedzieć, że dużo płynniej jej to wychodzi, niż codzienne kontakty społeczne w przedszkolu. Dziwne.
Co ciekawe, wcale nie widać po dziewczynce strachu. Musi sobie radzić, nie ma dorosłych, którzy za nią podejmą decyzję albo uchronią przed niebezpieczeństwem. Nusia staje się nagle dzielna i odważna. A może zawsze taka była?
Jak zakończy się ta historia? Czy Nusia przeżyje katharsis?
Nie zdradzę zakończenia. Powiem tylko, że dalej Nusia bawi się z wilkami i jest już bardziej śmiesznie. Tylko chyba nie dla mojego Gałganka. Całej książki wysłuchał z kamienną powagą i, mimo że wskazałam mu kilka śmiesznych momentów, to jakoś do niego to nie przemówiło. Albo jest to książka dla dziewczynek, albo Gałaganek nie lubi wilków.
A tak poważnie – to nieliczna z książek, która nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Żadnego. Po prostu była mu obojętna. Nie wraca do niej, nie identyfikuje się z żadnym z bohaterów. Trochę go rozumiem. Bo również nie poczułam mięty do Nusi. Już bardziej do wilków. Są leniwe, cwane, ale przyjazne. I świetnie zilustrowane. To chyba największy plus książki. Poza tym to dla mnie i Gałganka zwykła historia na raz. Zdecydowanie wolimy takie na więcej razy.