
Gałganek dostał w prezencie książeczkę. Sądząc po okładce, w życiu bym jej nie kupiła. Wygląda infantylnie. No, ale jest o samochodach. I ich przygodzie na lotnisku. I weź przekonaj samochodziarza, że to nie fajne. No i przeczytaliśmy. Nie raz. Zapraszamy do recenzji książki dla dzieci Wydawnictwa SBM „Samochodzik Franek. Na lotnisku”.
B ohaterem książki jest Franek – mały, terenowy samochodzik. Wraz z przyjacielem Edkiem wybierają się na lotnisko, na którym nigdy nie byli.

Chcą je zwiedzić. I od razu pakują się w tarapaty, bo wjeżdżają na pas startowy. Z opresji ratuje ich Felek, samochodzik z lotniska, który proponuje im wycieczkę po lotnisku, już w bardziej kontrolowanych warunkach.

Chłopaki z radością przystają na propozycję. Zwiedzają więc hangar, podjeżdżają do terminalu i miejsca tankowania samolotów. Oglądają wieżę kontroli lotów. Poznają przy tym kilka samolotów i helikopter. Po całym dniu dziękują za wszystko i odjeżdżają.




Co jest w tej książce, że Gałgankowi się spodobała? Przyznam szczerze, że nie wiem. To jest jedna z tych książek, w której widać szczere chęci, ale gorzej z wykonaniem. Co prawda grafika nie jest aż tak cukierkowa, żeby bolały zęby. Nie ma też częstochowskich rymów. Ale mimo wszystko tekst jest do bólu prosty. Coś jak dialog dziecka z dorosłym. „A kto to stewardessa?” „To taka pani, która zajmuje się pasażerami”. „A co to terminal?” „To takie miejsce dla pasażerów, gdzie sprawdza się bilety”. Żadnej finezji. Po prostu pytanie, odpowiedź.
Z ciekawych rzeczy są zadania aktywizujące dziecko. Może to urzekło Gałganka. Zadań jest kilka i to różnorodnych. Nie są przekombinowane, dziecko nie ma z nimi problemów. A takie się zdarzają czasami – dziecko ślęczy nad artystyczną wizją autora i za nic nie może wychwycić szczegółów. Najpierw pytanie o postaci, które wystąpiły w książeczce. Potem „znajdź różnice” i jeszcze wyszukiwanie wybranych elementów na rysunku. Dodatkowo obrazek z ukrytymi niepasującymi elementami.

Prosta historia, proste, nie udziwnione obrazki, zadania do wykonania. Chociaż sama bym nie kupiła tej książki, to gdy zobaczyłam jak Gałganek jest zainteresowany oraz jak często chce właśnie ją do czytania, stwierdziłam, że nie zawsze trzeba wybierać za dziecko. Jak przeczytam mu jedną książeczkę bez przesłania, to chyba nic się nie stanie?
Co ciekawe, książeczek jest cała spora seria. I nie wiem, czy każde dziecko tak ma, ale Gałganek uwielbia patrzeć na czwartej okładce, jakie jeszcze są książeczki. Okazuje się, że jest ich dużo i do tego jeszcze wydają się poruszać życiowe tematy. Nie ma na przykład zbyt wielu książeczek dla dzieci o samochodzie nauki jazdy.
I wiecie co? Gdybym spotkała gdzieś te książeczki, które Gałganek sobie wybrał wśród całej serii, to chyba bym kupiła. Chyba…