
Wybieranie się gdzieś z kilkulatkiem może być dość stresujące. Bo zawsze może wydarzyć się coś bardzo nieoczekiwanego. Ile razy już ubrani do wyjścia czekacie aż dziecko załatwi pilną potrzebę w toalecie? Albo okazuje się, że ulubiona zabawka miała iść z wami, a akurat dziwnym trafem zniknęła? Tak, wybieranie się gdzieś z dzieckiem przypomina czasem wybieranie się sójki za morze. Albert Albertson w książce „Pospiesz się, Albercie” też okazuje się być niezłą sójką…
„Pospiesz się, Albercie” to kolejna, po „Dobranoc, Albercie Albertsonie” książka z serii o Albercie – rezolutnym czterolatku. Tym razem Albert z samego rana wybiera się z Tatą do przedszkola. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach strasznie się guzdra.

A to musi się pobawić, a to zauważy coś ciekawego, a to musi coś pilnego dokończyć. Najlepiej oddaje to poniższy obrazek, na którym Albert musi „jeszcze tylko” naprawić koło od mercedesa, które akurat się cudownie odnalazło. I Albert nie chce, żeby znowu się zgubiło (rezolutnie!), więc musi akurat teraz się tym zajmować. A że niełatwo naprawia się to koło, to się trochę schodzi.

Jakbym widziała Gałganka, który musi „tylko jeszcze” znaleźć ulubiony samochód przed wyjściem i oczywiście nigdzie go nie ma. A więc biega w pośpiechu i poszukuje go w najróżniejszych miejscach, żeby potem znaleźć go w najbardziej oczywistym miejscu, np. na środku stołu, obok którego kilka razy przechodził, ale w ferworze poszukiwań nie zwrócił na niego uwagi. A moja cierpliwość wystawiana jest wtedy na dość ciężką próbę.
Tata Alberta w końcu jednak traci cierpliwość, bo ile razy można słyszeć: Zaraz, tylko jeszcze…. Nawet wyrywa mu się pewne przekleństwo – coś w stylu „motyla noga” – ale Gałganek zaśmiewa się z tego i sam nawet używa odpowiednio modulując głos.
Ale przecież Albert wcale nie chce źle. W końcu zawsze ma jakieś uzasadnienie dla swojego postępowania. Chęci dobre, tylko z wykonaniem gorzej. Chciał skleić podartą stronę w książce (słusznie), ale zaplątał się w taśmę (zwykły pech)…

Już najbardziej słodkie jest to, że spóźnia się na śniadanie, bo chce zrobić tacie niespodziankę. A tata wita go tak oschle…
Potem jeszcze Albert bawi się jedzeniem – według taty, bo tak naprawdę on „tylko” bawi się w kolejną, bardzo kreatywną zabawę z użyciem kaszki i borówek. Tata tego nie docenia niestety. I znów go pogania.

Ostatecznie jednak tata sam wpada we własne sidła.

A Albert okazuje się całkiem rezolutnym czterolatkiem. A na koniec jest kupa śmiechu. Dlaczego? Przeczytajcie sami…
„Pospiesz się, Albercie” to bardzo realistyczna książka dla dzieci. I nawet dorośli mają z niej niezły ubaw. Polecamy.